„Niebo i chleb powszedni” (1997)

Kończy się dzień
noc przyjdzie
z burzą i piorunami
deszczem spłynie na ziemię
by ja obmyć
z upalnego zmęczennia
ludzie wracają do siebie
szukając miłości
jak parasoli

****

Ojcze nas wszystkich
świętych i grzeszników
bogatych królów
i brudnych żebraków
wyniosłych matron
i upadłych kobiet
Ojcze głodnych miłości
i trwoniących miłość
Ojcze wielkich herosów
zalęknionych ludzi
Ojcze nasz
Ojcze mój
spraw bym dla wszystkich
było ojcem i bratem

***

Na krawędzi lata i jesieni
na zakopiańskiej drodze
miedzy życiem i śmiercią
wśród gór które nie kłamią
wspinam się powoli
ku krajobrazom miłości
mozolnie oddzielając
słowa od półsłówek

***

Przydrożny kamień
wielki i stary
jak serce świata
odpoczywają na nim
zmęczeni wędrowcy
i głowę opierają
jak o dłonie matki
by uczyć się wiary
i głośno wołać
że Bóg jest miłością

***

Wieczór jak wieczór
deszcz jak deszcz
ludzie jak ludzie
wszystko w porządku
tylko świat się kończy

***

Widziałem tylko
rysy Rysów
choć nie byłem
na szczycie
widziałem niebo
choć w Niebie nie byłem

***

Rano w kaplicy
pod wielkim krzyżem
ciężkim jak życie
klęczę wtopiony w drzewo
łzy krople potu
płyną
żłobiąc bruzdy na twarzy
daleko od Ogrójca
dotykam Ogrójca

***

Zapadam w sen na jawie
ludzie zegary słowa myśli
wszystko sie zatrzymało
na krawędzi świata
twarze oczy uśmiechy
niby realne
ale tylko niby
prawdziwy jest tylko
ból serca
i skowyt sumienia

***

Szukam ludzi
wśród ludzi
szukam człowieka
w człowieku
jednego słowa
w oceanie słów
kamienia węgielnego
na świecie
pełnym kamieni
szukam Ciebie
we wszystkim
szukam znajduję
i na nowo
szukam

***

Zaprowadź mnie na wzgórze
z którego zobaczę
choćby skrawek raju
pozwól mi dojrzeć
drzewa i strumienie
nad którymi Franciszek
rozmawia z rybami
i twarze dzieci
szczęśliwe ze szczęścia