Aga

Wyjechała sama w góry. Tak jakoś wyszło tym razem. Wie przecież jak nie lubi samotności. A jednak wyjechała. Okazało się, że wszyscy mieli ważniejsze sprawy niż jej wyjazd. Owi wszyscy to paczka znajomych ze studiów. Jakoś tak się wymawiali, że okazało się, że nie ma z kim jechać. Nawet Adam. Próbowała nazwać to ich razem, ale teraz dochodziła do wniosku, że nigdy żadnego razem nie było. Jak w tej piosence: Między nami nigdy nic nie było.....No właśnie nie było. Żadnych obietnic, wyznań a czuła się jak porzucona. Może tak łatwiej było myśleć. Adam pijał z nią piwo, zabierał do teatru, kina, czasem za miasto na wycieczkę. Nie brał za rękę, nie patrzył w oczy. Był bardziej jak dobry brat. Ona wyobraziła sobie, że to jest coś. Takie nienazwane, ale jest. A tu masz. Przed urlopem przestał dzwonić. Zamilkł. Tłumaczyła sobie. Aga przecież nie było żadnych zobowiązań, ale żal pozostał. Jak ciężki kamień leżał na jej sercu. A przecież ma już sporo lat. Trzy lata temu się obroniła i tyle już pracuje. Odsuwała wszystkich facetów, bo myślała, że Adam. Trzeba było zapytać – zgromiła samą siebie. A teraz jeszcze tutaj sama. Niby mapę ma, ale czy będzie umiała sobie poradzić. Pytała siebie po co tutaj w ogóle przyjechała. Morze byłoby odpowiedniejsze. Ale mówi się, że w górach jest się bliżej Boga. Może Go szukała? A może zakopanej w sercu nadziei na miłość? A może wiary?
Już na początku jakoś to wszystko nie chciało jej się ułożyć. Najpierw samotność a potem właściciel domu chciał ją oszukać i podnieść cenę za nocleg. Zdesperowana zaczęła szukać i znalazła u przemiłej pani, ale spartańskie warunki. A niech tam – pomyślała – parę dni przetrwam. Coś w tej  pani przypominało jej babcię, którą pamięta doskonale - „ anioł dobroci”. Potem znów „ nieszczęście”. Zgubiła się gdzieś na szlaku. Przegapiła rozwidlenie i dotarła aż pod słowacką granicę. Spanikowała trochę. Do tego jeszcze zaczął padać drobniutki śnieg. Aby się uspokoić zaczęła modlić się do Anioła Stróża. Tej modlitwy nauczyła ją babcia. Ta dziecięca prośba zawsze wlewała w jej serce jakąś dziwną otuchę, że nic jej nie grozi. Wdrapała się na jakiś szczyt a tam dwoje ludzi. Rozmawiali w obcym języku. Łamanym, bardzo łamanym angielskim spytała o szlak na którym powinna się znaleźć.  Odpowiedzieli po polsku i wskazali ręką kierunek. Udała się więc tam i dotarła do swojej kwatery już dobrze po zmroku. Góralka, zaniepokojona, stała na progu z lampą w dłoni. Marzyła, żeby ten dzień wreszcie się skończył. Gdy weszła do środka na stole czekała skromna kolacja. Poczuła się jak w swoim domu, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Ale takie wyobrażenie nosiła w swoim sercu. Obrus na stole i skromny posiłek. Góralka nie jadła. Czekała na nią. Wytłumaczyła, że mieszka tu sama od lat i to co najbardziej jej przeszkadza to samotne jedzenie. Ale turystów tutaj nie ciągnie. Sama Aguś  widzisz jak jest a ja na remonty już za stara jestem. I znów wracała wspomnieniami do babci. Jedyna w rodzinie mówiła do niej Aguś. Długo jeszcze w nocy leżała z otwartymi oczami próbując to wszystko ułożyć w jakąś logiczną i spójną całość. Kolejne momenty dnia zaczęły mieszać się ze sobą tak, że chyba zmęczona zasnęła. Obudził ją bębniący deszcz w dach drewnianego domu. I nici z dzisiejszej wyprawy – pomyślała. Może to i lepiej. Zawsze paczką wybierali się w góry. Na początku października. Najczęściej pogoda sprzyjała a turystów było niewielu. Za szlaki odpowiadał Adam, więc nie martwiła się tym. A teraz musiała sama wszystko zaplanować. Góralka, choć poczciwa kobieta, na mapie i kolorach szlaków prawie wcale się nie znała. Teraz właśnie wybierała się z wizytą a potem do kościoła. Wszak niedziela dzisiaj. Deszcz nie przerażał jej wcale. Pomachała jej ręką na pożegnanie. Aga z kubkiem gorącego mleka wpatrywała się w okno. Po co ja tu w ogóle przyjechałam – zastanawiała się głośno – zimno, deszcz, nawet normalnej łazienki nie ma. Siedziała i wsłuchiwała się w stukot deszczu. Przypominał jej grę na klawesynie. Równomierne pukanie układało się w jakąś melodię. Zaczęła znowu przypominać sobie ostanie zdarzenia ze swojego życie. Nagromadzenie wszystkich faktów, które nie chcą ułożyć się w żadną klarowną całość. Wydawało jej się, że cisza gór w tym pomoże. Ułożyć kawałki życia od początku i znaleźć to czego szukała. Jedno wiedziała na pewno – nie była stworzona do samotności, a teraz tutaj była sama. Przecież człowiek samotnie musi zmierzyć się ze swoim życiem. Czy teraz to robiła? Szukała miłości i po to tutaj przyjechała. By znaleźć ją w sobie a może w Bogu a może.......Adam miał dać jej miłość, ale gdzieś minęli się w drodze, nie zrozumieli. Wydarzenia ostatniego dnia pokazały, że samotność nie jest dla niej. Tak jak gubiła się na szlaku tak gubi się w życiu, jeżeli nie pozwala się prowadzić. A bardzo rzadko dała się prowadzić komukolwiek. Grała niezależną i samowystarczalną kobietę a tak naprawdę potrzebowała, żeby ją ktoś wreszcie przytulił. Mówili o niej dziwna Aga. I taki siebie odbierała – dziwna i ciągle szukająca czegoś nieokreślonego. Nienasycenie w niej samej. Jakoś tak przemknęło jej przez myśl, że dziś niedziela więc pójdzie zobaczyć kościół. Ciekawie się rozglądała i słuchała słów kaznodziei. Trzeba mu przyznać, że przyłożył się do homilii. Płomienna mowa o tym co najważniejsze – o miłości Boga i bliźniego. Nawiązanie do Ewangelii. A kiedy już pofatygowała się do tej małej mieściny pomyślała, że pójdzie na piwo. W samotności jeszcze nie piła. Znowu coś nowego. Mało ludzi, bo i pora niestosowna. Usiadła przy stoliku na wprost okna, by patrzeć na ulicę. Dzisiaj trochę opustoszałą. Nie wiadomo skąd przysiadł się do niej jakiś mężczyzna. Wyglądał jak górski Majster Bieda. Chyba potrzebował towarzystwa. Też pił piwo. Sączył powoli jak smakosz lub znawca. Nie mówił nic. Widać było smutek w jego oczach i zamyślenie. Raptem zaczął mówić. Czasem piwo rozwiązuje język. O porzuceniu, takim prawdziwym, bolesnym a nie takim pozornym jak jej. Mówił prosto, nie dobierał słów, nie koloryzował. Przyjechał tutaj czegoś szukać, ale nie wie czego.  Oczy miał jak lazur a Aga tak się wpatrywała, że prawie nie słyszała słów. Umilkł, usłyszała ciszę a potem szept: Przepraszam, mam nadzieję, że nigdy się nie spotkamy. Jakby przeraził się tym, że znów otworzył się przed kobietą.
Miał rację. Nie spotkali się więcej. Choć wyglądała niebieskich oczu na szlaku nie znalazła. Przestała szukać a skupiła się nad tym co już miała. Adam. Przecież wcale go nie miała. Jej się wydawało a on szukał siostry.
Kolejnego dnia już wyruszyła na szlak i to z powodzeniem. Niczego nie pomyliła a nawet dotarła do schroniska, do którego czasem zaglądali wszyscy z jej paczki. Zrobiło się jej tak jakoś nostalgicznie. Tym razem zamówiła herbatę góralską na rozgrzanie, taką z prądem. Miała taką zasadę, że jak chodzi po górach nie pije alkoholu, jakby „ów prąd” nie był alkoholem. Rozglądała się ciekawie, ale był niewielki ruch o tej porze. Już nie szukała oczu lazurowych, więc pogrążyła się w swoich myślach. Jakie to życie jest niesprawiedliwe. Inni mają wszystko a inni nic. Ona sama wychowała się w niepełnej rodzinie. Mama wiecznie zanurzona w swojej rozpaczy po stracie ojca. Odszedł do innej. Harowała jak wół, żeby tylko Adze było lepiej. Nie było. Mamy nie było w domu a kiedy już była ginęła w odmętach pospolitych trunków, ale zawsze z umiarem – jak mówiła – żeby być świeża do pracy. Agą zajmowała się babcia. Czasem nazywała ją swoją kochaną mateczką. Tak to wściekało jej mamę, że zamykała się w pokoju i nie odzywała dopóki Aga jej nie przeprosiła. Może dlatego nazwali ją dziwną, bo taka była. Na studia też musiała sama zapracować. Kiedyś coś przez przypadek wygadała Adamowi. Może stąd te wszystkie wypady, by przez chwilę zapomniała o własnym nieciekawym losie. Dopiero po studiach wszystko się zmieniło. Znalazła pracę, wyprowadziła się z domu i nie narzekała. No może na samotność. Nie chciała być sama a była. Przecież miał być z nią Adam.  Chyba nie usłyszała kierowanych do siebie słów. Dopiero silne stuknięcie w stół wyrwało ją z zamyślenia. Ktoś chyba chciał się dosiąść. Przesunęła się. Wypiła do końca herbatę i wolnym krokiem ruszyła w stronę zachodzącego słońca. Myślała, że sobie to tutaj wszystko jakoś ułoży a tu nic. Poczciwa kobieta znów czekała na nią z kolacją. Widząc jej skwaszoną minę nie wiedziała co zrobić. Aga wyrwana z własnego świata spytała dlaczego ona właściwie mieszka sama a nie z rodziną. Widzisz Aguś – zaczęła – jestem sama jedyna jak palec na tym świecie. Mówiła i mówiła jak ten chłopak z gospody prosto i jasno o śmierci i życiu; o kolejnej śmierci i wierze, która karze przed Panem na dwa kolana klękać; o swojej, nie do końca chcianej a przyjętej samotności; o miłości takiej prawdziwej i na zawsze, która ze śmiercią się nie kończy. Bo ja widzisz kocham mojego Józiczka bardzo choć będzie już pięć roków jak Pan Bóg go do siebie powołał. Zamilkła a Aga poczuła, że rozwiązanie jej spraw i problemów leży tak blisko. Jak dwie latarnie zaświeciła się w jej głowie dwa pomysły, myśli czy zadania, które sobie postawi. Pierwsze było proste – Adam i sprawdzenie czy on kocha czy Aga to sobie wszystko wymyśliła. A drugie zadanie wydawało jej się trudne i sama była zaskoczona, że to właśnie przyszło jej do głowy. Zostawiła je tak jak palącą się świecę i pomyślała, że na wszystko w życiu jest czas. Pierwsze zadanie było prostsze. Wystarczy jeden telefon, by wszystko na nowo wyjaśnić. Nawet najtrudniejsza prawda jest lepsza od życia w kłamliwej pewności, że komuś na tobie zależy. Po kolacji wyszła przed dom. Tylko tutaj zasięg telefonu miał największe pole do popisu. Znalazła numer Adama i zadzwoniła. To był jej debiut. Zazwyczaj to on dzwonił. Odebrała jakaś sympatyczna dziewczyna. Aga, zdziwiona, przedstawiła się i poprosiła właściciela telefonu. Adam był zaskoczony, trochę zdenerwowany i speszony, ale na pewno się nie ucieszył. Tak zapewniał rozmawiając z nią. Aga nabrała jakiejś dziwnej śmiałości i pewnie pytała o to dlaczego się nie odzywał, odszedł i czy między nami jest coś na co warto czekać. Intuicyjnie wiedziała co usłyszy, ale potrzebowała tego bardzo. To było proste. Adam odsunął się, bo jest szczęśliwie zakochany a Agę zawsze traktował jak młodszą siostrę, bo takie trudne miała życie. Zamilkła. Ta wiadomość powinna ją powalić na kolana. Nie powaliła. Przeczuwała to. Nigdy nie miała wzoru mężczyzny. Żadnego wzoru. Ma prawo błądzić i szukać. Przypomniała sobie o płonącej świecy – drugim zadaniu, które sobie postawiła na zmaganie ze sobą w górach. Wymyśliła sobie, że znajdzie miłość i nauczy się klękać przed Bogiem na dwa kolana tak jak mówiła góralka. Była przekonana, że to da jej szczęście. Na razie nie wiedziała jak to zrobić. Może coś jutro przyjdzie mi do głowy mruczała do siebie zasypiając. Jutro powitało ją promykami jesiennego słońca. To jakiś znak czy nadzieja – jutro słoneczne i ciepłe. I dziś znowu wszystko się udało. Szlaku nie pomyliła i po raz pierwszy od paru dobrych lat cieszyła się swoim towarzystwem; tym, że może ze sobą po prostu pobyć w tych lasach, dolinach. Może samotnie cieszyć się widokami, które w swojej łaskawości i dobroci daje jej dzisiaj natura. I pomyślała sobie, że żeby szukać miłości chyba najpierw trzeba ją odkryć w sobie. Taki wrodzony entuzjazm i miłość do życia. Ona to gdzieś głęboko miała w sobie, ale przywalone konarami zmartwień i jej niełatwego życia. Teraz już widziała cel przed sobą. Cel bycia tutaj również. Chciała odnaleźć miłość w sobie, by umieć kochać i pozwolić się pokochać. Niekoniecznie Adamowi. Wędrowała powolutku i wszystko zaczęło jej się układać. Odejście Adama, ten nieszczęsny pierwszy dzień tutaj i „odnalezienie babci” - tak nazywała swoją miłą gospodynię. Nie mówiła jej nic – tylko słuchała. Kobieta domyślała się bardziej niż Aga mogła przypuszczać, więc opowiadała. Aga chodziła po górskich ścieżkach a im bardziej po nich chodziła tym pewniejsza była wyboru drogi. Muszę siebie pokochać, rozpalić na nowo entuzjazm życia w sobie by innym nieść miłość i wtedy znajdę to czego szukam. I znów kolacja z „ babcią”. Góralka taka jakaś była zamyślona. Aga nie pytała a kobieta nagle odkryła, że nie jest sama.
To już 2 lata mijają dziś jak zginął mój syn – powiedziała patrząc w okno. Pokochał góry od pierwszego swojego oddechu i w nich zginął. Poszedł ratować tych, których przysypała lawina. To był pechowy rok. Śnieg spadł szybko i zrobiło się zimno. Jacyś turyści wyruszyli pospacerować po górach. Nieprzygotowani. Nieodpowiedzialni. Dwóch z nich zginęło, dwóch uratował mój syn, choć sam nie zdążył uciec przed następną. Schodził ostrożnie po akcji. Tak jak to on. Schodził sam szczęśliwy, że znowu się udało uratować życie. Znów zeszła lawina......nie mówiła dalej. Zamilkła. Zawsze mówił, że jak ma umrzeć to chce zginąć w górach ratując innych. Bóg spełnił jego prośbę – powiedziała z uśmiechem. Dziwny ten uśmiech Adze się wydawał. Pogodzić się ze śmiercią to znaczy ufać Bogu tak jak nikomu na świecie. Musiała zapytać czy udało jej się pogodzić ze śmiercią. Góralka uśmiechnęła się tak jakoś tajemniczo. Michał był bardzo dobrym synem – powiedziała – nawet jeszcze teraz wyglądam czasem przez okno czy nie idzie do domu. Ale to Bóg jest Dawcą życia. Kiedy czegoś nie rozumiem, klękam przed Nim i modlę się, bym choć przyjąć umiała jeżeli zrozumieć nie potrafię. Ile łez wylałam, pytań nazadawałam, naklęczałam się po śmierci Michała to jedynie Bóg raczy wiedzieć. Nie zrozumiałam, z bólem przyjęłam, ale wiem, że on swojego życia nie zmarnował. Żył jak chciał i umarł ratując życie. I wierzę, że kiedyś i mnie Bóg powoła, zobaczę Go i zrozumiem – dokończyła i zamilkła. W Adze dokonywało się coś dziwnego. Metamorfoza. Zmiana. Pewność. Czy jeden wieczór i słowa kobiety mogą zmienić życie. Aga czuła jakby jakaś czarodziejska różdżka dotykała jej serca. Czasami szukamy czegoś daleko a jest tak blisko na wyciągnięcie ręki. Jej miłość była przecież w jej sercu. Wystarczyło pozwolić by wylała się na innych. Tak jak Michał. Umarł, bo kochał. Usiadła przed domem. Patrzyła na ganiające się chmury, słuchała wiatru i zrozumiała, że stała się kimś innym. Dziwna Aga wcale nie była taka dziwna. Chciała kochać i być kochaną. I odkryła, że tajemnica miłości kryje się w jej sercu, tak bardzo blisko. Teraz już wiesz, po co tutaj jesteś – stwierdziła kobieta, gdy przysiadła się do niej. Kiwnęła głową. Za wiele musiałaby tłumaczyć.
Ostatni dzień spędziła w górach żegnając i dziękując, że pozwoliły odkryć jej to co w pędzie miasta, huku samochodów nie jest do odkrycia. Obiecała góralce, że wróci. Przytuliła ją do siebie. Wracaj Aguś czekam – szepnęła tylko. Zupełnie jak babcia.
Wróciła inna. Nie dziwna a inna. Przyjaciele nie mogli uwierzyć, że to Aga. Jakby nosiła w sobie tajemnicę swojego nienasycenia. Coś nieuchwytnego. Nawet Adam patrzył inaczej. To nie było brzydkie kaczątko, które znał, ale dojrzała i piękna kobieta, która zna swoją wartość. Nadal lubiła spotkania przy piwie. Emanowała czymś czego nie umieli nazwać. Przyciągała do siebie. Zachwycała. Nadal była sama. Czekała na miłość kochając.
A może kiedyś spotkasz ją gdzieś na szlaku. Idącą wolno pod górę, wpatrzoną w dal z niemym zachwytem w oczach. Nie przechodź obojętnie obok niej. Popatrz, uśmiechnij się, powiedź miłe słowo. Miłość, choć cicha i pokorna, lubi jak się ją czasem zauważy i przekaże innym. Jak słodko szeptaną tajemnicę.