Nika

Ma na imię Weronika. Tak wszyscy o niej mówią.  Dziwne to imię i takie trochę nienowoczesne, jeżeli istnieją w ogóle nowoczesne imiona. Podobno mieszka tutaj od zawsze. W tym małym jednopiętrowym domku na skraju lasu, tam gdzie widać to zielone wzniesienie. Okolica piękna – takie niskie, przyjazne ludziom góry. Mieszka sama. Ludzie mówią, że odziedziczyła dom po rodzicach. Taka młoda i już sierota. Wygląda na dwadzieścia kilka lat, ale pozory mylą czasami. Kiedy na nią patrzę przypomina mi młodego źrebaka. Dużo takich w naszej wiosce. Porównanie może trochę mało zgrabne, jeżeli chodzi o kobietę, ale myślę, że trafne. Nie da się obok niej przejść obojętnie. Często widzę ją jak siedzi przed domem na tej starej odrapanej ławce. Korci mnie, żeby jej zaproponować, że ją odnowię, ale jakoś tak niezręcznie. Siedzi i wpatruję się w horyzont. Chyba kocha to miejsce. Albo może na kogoś czeka. Ma dwa długie, brązowe, grube warkocze. Robią wrażenie. Do tego piękne, zielone oczy i smukły nos jak u modelki. Choć jak modelka się nie ubiera. Długi, powyciągany sweter i takie powycierane dżinsy. Ale do niej taki styl pasuje. I te czerwone, pełne usta jak dojrzałe jagody. Na nogach oczywiście firmowe górskie buty. Mówią o niej – urodzona góralka, tylko to imię. Jakby tajemnicą owiane. Lubię na nią patrzeć. Cieszę swoje oko i zgłębiam tajemnicę Weroniki. 
  Ostatnio nazywam ją Nika. Taki mały skrót myślowy. To nie znaczy, że przestała być dla mnie zagadką. Wręcz odwrotnie. Fascynuje mnie jej tajemnica jeszcze bardziej. W tych stronach jestem od niedawna. Przeniosłem się z rodzicami, po to bym wreszcie się usamodzielnił. Dziadkowie pomarli i zostawili nam dom. Porzuciliśmy  zatłoczoną Warszawę i przenieśliśmy się tutaj. Dom wymagał remontu i zajęło nam to parę tygodni. Na tym znam się dość dobrze, stąd pewnie moja obecność tutaj. Od pierwszego wejrzenia pokochałem to miejsce i zauważyłem Nikę. Trudno takiej kobiety nie zauważyć. Od razu chce zaznaczyć, że jej nie podglądam. Po prostu czasem na nią patrzę. A potem piszę takie moje spojrzenie na jej tajemnicę. To ciekawe, mieszkam niedaleko niej, dwa domy dalej. Dziś znowu siedziała przed domem. Był taki ciepły wieczór. Plotła warkocze. Ładnie to wyglądało. Cała zagłębiona w tym zajęciu i taka jakoś głęboko zamyślona. Wiem, że głupio się tak gapić. Ale czasem nie mogę namówić oczu, żeby nie patrzyły. Jak skończyła to pewnie poczuła mój wzrok i tak sympatycznie mi pomachała. Odmachałem, chyba trochę za gorliwie. I pomyślałem. Sam się zdziwiłem. Czy jest ktoś dla kogo rozplata te swoje warkocze ale ktoś, kto jej rozplata włosy. Głupia myśl. Zuchwała. Dobrze, że tego pisania nigdy nie przeczyta. Od tego machania mówimy sobie Dzień dobry albo cześć. Można więc uznać, że to początek naszej znajomości. Dziwny początek, ale pewnie piękna tajemnica w niej. Może uda mi się ją zgłębić. To tyle na dziś. Przyjdę się trochę. Może znowu ją zobaczę.
  Jej dom jest tak jakoś dziwnie pochylony i niewątpliwie wymaga remontu. Jak ławka przed werandą. Pewnie nie pisałem jeszcze, że ma werandę. Taką obrośniętą jakimś bluszczem. Nie wiem co to jest, ale wygląda dość przyjaźnie. Kiedy jeszcze Nika usiądzie na niej z książką w dłoni to oczu oderwać nie można. Tylko ta ławka nie pasuje. Jak zdobędę się na większą śmiałość, to wyszykuje jej ławeczkę, że się patrzy. Teren przed domem też niczego sobie. Takie duże, rozłożyste drzewo a na nim przymocowana huśtawka. Dziwne to trochę. Przecież nie ma dzieci. Nie przypuszczam, żeby ona sama na niej się bujała. Chociaż. Szczerze mówiąc to do niej pasuje. Ale myślę, że nie a wstyd tak wypytywać ludzi z wioski. A może to kolejna  zagadka. Wszystkie kobiety niosą w sobie tajemnica, ale jej musi być wyjątkowa jak ona sama. I jeszcze ten piękny owczarek podhalański. Tylko tutaj spotyka się takie psy. Widać, że jest do niego przywiązana. Delikatnie drapie go za uchem i wczytuje się w tekst. Ciekawe co ją tak fascynuje. Myślę, że czyta wiersze a wieczorem przy kominku pisze własne o przemijaniu, samotności i smutku. W takich domach jak jej często jest taki prawdziwy kominek. Czasem wydaje się być taka smutna jakby po brzegi. Weroniko cudowna tajemnico co niesiesz ze sobą, co Twoje oczy, głębokie i urocze, chcą mi powiedzieć.
  To niewiarygodne. Chyba ściągnąłem ją myślami. Był już dość późny czerwcowy wieczór, gdy ktoś zapukał do drzwi. Ojciec poszedł do gospody a mama z sąsiadką przygotowywały się do seansu filmowego. Poszedłem otworzyć. Absolutnie nie spodziewałem się takiego widoku. Na progu stała Nika. Włosy upięte w koronę. Biała, koronkowa bluzka i czarna krótka spódniczka. Czarne buty na wysokich obcasach i przecudny nie rzucający się  w oczy makijaż. Stałem i patrzyłem z zachwytem. Uśmiechnęła się i spytała o gospodarza domu. Ten głos. Melodyjny z dodatkiem echa górskich dolin. Milczałem. Patrzyłem i milczałem. Znowu spytała z uśmiechem,  jakby była przyzwyczajona do takich reakcji. Jej oczy iskrzyły młodością i pięknem a na ich dnie czaił się smutek. Wytłumaczyła, że szuka ekipy do remontu domu a widziała, że nam idzie to całkiem nieźle. Zapewniłem, że ojciec się zgodzi a szczegóły przyjdzie omówić już sam. Czekam jutro – powiedziała srebrzyście i odeszła. Wzrokiem odprowadziłem to „ piękne zjawisko” i po raz kolejny uwierzyłem, że niezbadane są wyroki Boże. Tak mawiał mój dziadek. Znów miał rację. Tak jak z przeprowadzką. Namawiał nas od wielu lat. Dopiero jego śmierć przyciągnęła nas tutaj. Trochę szkoda. Ale tacy już jesteśmy. Nika. Nie mogę przestać o niej myśleć. Wyglądała tak olśniewająco pięknie. Gdzie była? Z kim była? Znów niewiadoma. Niezależnie od odpowiedzi – jest piękna. Bez dwóch zdań. Ale chyba najbardziej lubię ją w warkoczach.  Konserwatysta ze mnie. I chciałbym kiedyś rozpuścić jej te warkocze. Moje rozważania idą trochę w złym kierunku. Skończę na dziś.
  Żyję remontem domu Niki. Chyba przeciągniemy go w nieskończoność, żebym mógł tylko patrzeć. Zobaczę jak mieszka i upewnię się czy ma kominek i lampę naftową nad nim. Jako ozdobę jak u mojej babci kiedyś. Mamie się to nie podobało. I nad kominkiem stoi fotografia naszej całej rodziny. Jedyna kiedy jesteśmy wszyscy razem. Sugerowałem, że i lampa się zmieści, ale nie chciała o tym słyszeć. Niki pewnie ma dużo książek. Już widzę te uginające się półki i pięknie posegregowane tomy ulubionych autorów. I wszystko w idealnym porządku.  Niki sprawia wrażenie poukładanej i rzeczowej kobiety. Strój zawsze harmonizuje z jej nastrojem a dom pewnie zgrany jest z jej tajemnicą. Wchodząc do domu będę wchodził w sam środek zagadki o tytule Weronika. Nie oznacza wcale, że będąc w środku tajemnicy dotrę do jej źródła. Ale będę blisko Niki. I to najważniejsze. I sama świadomość, że jest gdzieś blisko a ja dotykam jej domu. Czasem popatrzę ukradkiem. To będzie cudowne doświadczenie. 
  Za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Na czas remontu Niki wyjeżdża. W sumie to najlepsze rozwiązanie. Dla niej. Pracuje na zewnątrz i wkładam w to całe moje serce. Faktycznie dom jest bardzo zaniedbany jakby ktoś uparł się by nic  w nim nie ulepszać ani poprawiać. Uwijamy się tutaj wszyscy, bo czas nas goni i nadzieja, że Niki wróci na finał dzieła.  Drewno wygląda jak nowe. Ale dom nadal jest tak dziwnie pochylony. Jakby wspomnienia go przygniatały. Pewnie taka konstrukcja. Próbowaliśmy na wiele sposobów, ale niewiele to pomogło. Więc stoi pochylony jak wiekowe drzewo z nadzieją na to, że ktoś zagości w jego gałęziach. Może i Niki ma taką nadzieję. Jej dom ma duszę. Niektóre domy tak mają. Jakby magia czy niewiadoma. Znowu tajemnica. Werandę też odnowiliśmy a ławką zająłem się osobiście. Niki chyba lubi niebieski, więc pomalowałem ją w taki odcień turkusu. Takie kolory przybierają czasami nasze górskie jeziora. Pięknie komponuje się z całością. Tylko do środka domu Niki nie wchodziłem. Tyle marzyłem i wyobrażałem sobie wnętrze tajemnicy, ale Niki prosiła, by we wnętrzu domu zrobić tylko to co jest absolutnie konieczne. Tym najczęściej zajmuje się ojciec. Zresztą w takim roboczym stroju czułbym się jak profan w jej królestwie. Zrobiłem tylko jedno odstępstwo. Jedno jedyne. Kiedy malowałem okiennice zerknąłem do jej pokoju. Pewnie była to sypialnia. Takie piękne, zabytkowe łóżko a nad nim góralski, rzeźbiony krzyż. Obok drewniana komoda i figurka Jezusa Frasobliwego. Odwróciłem wzrok. Czułem się tak, jakbym właśnie teraz ją podglądał. Jakbym wkraczał do jej życia w tych buciorach, które miałem na nogach. Dobrze, że kończyłem już tę okiennice. Potem wpatrywałem się tylko w wykonywaną robotę. Nie wiem jak to możliwe, ale czułem, że takie podglądanie by się jej nie spodobało. 
  Niki wróciła przed końcem dzieła. Myśmy jeszcze dopracowywali szczegóły a ona stała i wpatrywała się w swój dom. Wyglądała tak jakby zobaczyła kogoś, na kogo bardzo długo czekała. Czasami tak jest. Ktoś zostawił nas, wyjechał. Kocha nas, ale musi opuścić. Mamy obraz tej osoby w sercu i ona zawsze jest piękna. Ale kiedy wraca jej piękno olśniewa nas i zachwyca, tak, że wyobrażenie zupełnie się zamazuje i staje się nieaktualne. Tak wyglądała Niki. Piękno wypisało się w jej oczach złotymi promieniami słońca, że nawet smutek zniknął na moment. Wiedzieliśmy, że tego się nie spodziewała. Słychać było w głosie wzruszenie i zachwyt. A potem spytała tajemniczo skąd mieliśmy takie przeczucie. Czego przeczucie – powiedzieliśmy jednocześnie. Pokiwała głową i szeptem powiedziała, że marzyła, aby dom właśnie tak wyglądał. Czy trzeba było nam lepszej nagrody. To piękno w oczach i wdzięczność potwierdziły, że sumienność się opłaca. 
  Zastanawiam się, czy odnowienie domu może zmienić człowieka. To stało się z Niki. Jakby odzyskała nadzieje. Dziwnie to brzmi. Nasze relacje stały się jakby trochę inne. Witamy się i rozmawiamy a czasem razem idziemy do naszego małego kościoła. Taki mały, drewniany i przytulony do lasu. Wygląda tak jakby przycupnął tutaj na chwilę. Wychodzę tak, że często mijam się z Niki po drodze. A potem idziemy ramię w ramię. Najczęściej milczymy, ale czasem rozmawiamy. Dużo mówi o swoim nowym domku. Tak go nazywa. Stał mi się bliższy i mniej obcy – szepcze czasami. Piosenka mówi, że szeptem się nie kłamie. Dziwne to dla mnie – obcy własny dom. Znowu tajemnica Weroniki powraca. Zauważyłem jeszcze coś dziwnego. W bardzo badawczy, ale ciepły sposób przygląda się ludziom. Jak ja jej. Zupełnie jakby chciała poznać ich tajemnicę. Fascynuje mnie  jeszcze bardziej. Z dnia na dzień coraz bardziej. A kiedy wchodzi do kościoła to tak jakby świat przestawał dla niej istnieć. Podobne górale tak mają. Kochają Boga ponad własne życie. Coś takiego wyczuwa się w jej wzroku. W takim razie skąd ten smutek na dnie jej oczu. Ja ciągle nie mogę odnaleźć się w ciszy tego kościoła. Ale ja przecież nie rodowity góral. Dopiero uczę się miłości do gór, pewnie i do Boga, bo w Warszawie żyłem z Bogiem na opak. Czas może na zmianę. Tak jak odnowiony dom Niki tak i moje serce potrzebuje remontu. Zauważyłem coś jeszcze. Jak mówi coś ważnego – szepcze. Nieprzenikniona Weroniko czy kiedyś poznam Twoją tajemnicę. A może Ty pomożesz mi w remoncie mojego serca. 
  Dziś przez moment jakby stanęło mi serce. Przed domem Niki zobaczyłem przystojnego mężczyznę. Właśnie szedłem zaprosić ją na wspólne grillowanie z sąsiadami. Stanąłem przed domem i już miałem zawrócić, gdy z domu wyszła Niki. Uśmiechnęła się i swoim srebrzystym głosem zaproponowała grillowanie u niej. Wróciłem z rodzicami a przed domem zobaczyłem jeszcze kobietę i małego chłopczyka. Stąd pewnie huśtawka. Za chwilę wszystko się wyjaśniło. Przystojniak okazał się bratem Niki a kobieta –  jego żoną. Mały chłopczyk to czteroletni Kubuś, który kocha ciocię Wewonikę bardzio. Delikatnie przypatrywałem się im szukając podobieństwa. Te same piękne, głębokie i smutne oczy. Jakby łączyła ich jedna tajemnica częściowo ta sama. Patrzyłem również na to cudne małżeństwo. W dzisiejszym, dziwnym świecie takiej głębokiej miłości jeszcze nie widziałem, nawet tutaj w górach. Gdy patrzyli na siebie  wiedziałem, że jedno za drugie oddałoby życie. I Kubuś, który był całkowicie beztroskim i szczęśliwym dzieckiem. Bardzo się ucieszyłem, że mają zostać do soboty. Patrzeć na taką miłość mógłbym nieprzerwanie. Przystojniak wspominał, że los rzucił ich w różne strony. Nika została przy rodzicach a on uciekł nad ukochane morze. Dokładnie powiedział, że uciekł. Nika mówiła niewiele. Miałem wrażenie, że brat reprezentował ich dwoje a ona brała wolne. Oparta o werandę i zasłuchana w szczebiot małego bratanka napełniała swoje serce słodyczą i jakąś ukrywaną tęsknotą. Tylko za czym? Zerkałem dyskretnie na jej profil oświetlony światłem księżyca i modliłem się, aby ta chwila zatrzymała się. Ale czas musi płynąć. Taka już jego rola. A potem razem, nie wiedząc o tym, obserwowaliśmy bliskich ludzi i siebie nawzajem. 
  Od kiedy tutaj mieszkam Nika prawie każdego ranka wyjeżdżała swoim volvo ubrana tak olśniewająco jak przyszła do mnie po raz pierwszy. Domyślałem się, że do pracy. Z wioskowych rozmów wywnioskowałem, że pracuje w jednym z ekskluzywnych, górskich pensjonatów. Znała języki, więc dedukowałem dalej, pracuje jako recepcjonistka. Z taką aparycją spokojnie mogłaby startować w wyborach piękności na poziomie światowym. Taka piękna onieśmielała mnie tak bardzo, że nawet jak mi machała, przejeżdżając obok nas, wstydliwie opuszczałem wzrok. Bliższa mi była Nika w warkoczach. Wracała czasem późnym wieczorem. Zdarzały się dni, że zostawała w domu i te lubiłem najbardziej. Mogłem patrzeć i  rozwiązywać tajemnicę. W głowie miałem tyle pytań. O rodziców, brata i smutek głęboki; dlaczego sama i czy kiedyś kochała . Czasem przypominałem sobie Jezusa Frasobliwego z komody, który był dla mnie jak wyrzut sumienia. Mówiłem tylko o remoncie serca, ale ono ciągle było tak pochylone i zaniedbane jak kiedyś dom Niki. Ona zaś opowiadała o swoim nowym domu, w którym tak dobrze się czuje. Nadzieja miała w niej kolor bardzo żywej i ciepłej zieleni. Odpoczywała w tym domu. I chyba była jedyną dziewczyną w okolicy, która z taką gracją piła grzane piwo. Delektowała się i syciła jak nektarem. Ale piła niewiele. Po dwóch, trzech łykach przychodziły jakieś myśli czarne czy wspomnienia niechciane, że odstawiała szklankę daleko i patrzyła ze smutkiem w dal. Czasem widziałem jak rozmawiała z dziewczynami z wioski. Przemieniała się w inną Nikę. Spontaniczna, dziewczęca i taka pełna życia. Smutek chował się gdzieś w bardzo głębokie zakamarki serca, gdzieś na dno. Najlepiej dogadywała się z Nastką. Podobno znały się od kołyski. To patrzenie stawało się dla mnie pasją i stwarzało we mnie takie nienasycenie jej tajemnicą. Godziłem się, że mogę zagadki Weroniki nie rozszyfrować nigdy. Ale miałem nadzieję, taką maleńką jak wiosenna trawa. Coś kiedyś stać się będzie musiało, że dotknę tajemnicy. Tylko dlaczego ja? Czułem, że skoro zauważyłem, patrzę i poznaję nie poznając tajemnice jej serca, to pewnego dnia ona sama zaprosi mnie do niej. To było zarozumiałe myślenie. Za śmiałe. Za pewne. Ale było i tego zmieniać nie chciałem.
  W każdej historii jest jakiś przełom. Coś co decyduje o reszcie danej opowieści. I taki szczęśliwy traf nastąpił w naszej znajomości. To był jeden z tych dni, kiedy zostawała w domu. Wietrzyła, sprzątała a po pracowitym dniu siadała na werandzie na ławeczce jak jezioro i czytała przy świetle ogrodowej lampki. Nie wiem do dziś skąd miałem tyle odwagi. Podszedłem jak stary znajomy do furtki. Sam otworzyłem sobie i usiadłem na wprost niej. Nawet się nie zdziwiła. Popatrzyła na mnie głębokim, pogłębionym spojrzeniem pewności, że tu i teraz już można. Podałem jej grzane piwo. Ojciec był mistrzem w przygotowaniu tego trunku. Wzięła je w dłonie i złapała się jak dziecko łapie się ręki mamy, by sprawdzić, czy jest blisko. A potem zaczęła mówić. O sobie. Mówiła jak do kogoś, kogo nigdy więcej nie spotka. Szeroko otwierała serce, jakby wiedząc, że czar wieczoru może się nie powtórzyć. Jej głos dolin górskich brzmiał słodko i cicho jak szept leśnego, niewidocznego strumienia. Znowu szeptała. Mówiła bardzo ważne rzeczy dla siebie. Bardzo ważne rzeczy dla mnie. Zapamiętywałem każde słowo i im więcej mówiła tym bardziej stawała się tajemnicza. Wiedziałem już na pewno, że to nie była zuchwałość, kiedy mówiłem, że przede mną odkryje tajemnicę. Czasami nosi się w sercu taką pewność i tylko czeka się na jej spełnienie. Doczekałem się wieczoru zagadki Weroniki. Nagle umilkła jakby milczeniem mówiąc, że na resztę jeszcze nie czas. Patrzyłem odważnie w jej oczy i po raz kolejny byłem pewny. Jak wtedy na początku gdy ją zauważyłem. To jest to co zdarzyć się miało, co było nam pisane, coś co dwa razy zdarzyć się nie może. Subtelnie przychodzi i delikatnie stuka na serca. Miłość?. Ona milczała a ja mówiłem. Opowiadałem inną historię, inną tajemnicę. Słuchała jak słucha się śpiewu ptaków wiosną i czułem, że nikt jeszcze nigdy mnie tak nie umiał wysłuchać. I też umilkłem nagle olśniony powtarzalnością naszego wzajemnego poznania. Przyjdź kiedyś jeszcze – powiedziała – i patrz tak subtelnie i pięknie jak do tej pory. Odchodziłem wpatrując się w profil tajemniczej Niki, która tajemnicę odkryła i zagadką pozostała. 
  Coś się zmieniło między nami. Znów patrzyłem na jej dom, ale jej jakoś dostrzec nie mogłem. Przypominałem sobie ten wczorajszy, niepowtarzalny wieczór. Smutne dzieciństwo, smutne oczy czy smutna tajemnica. Dziś świat też był przygnębiony. Pewnie tak stary, że problemy przygniatały go. I płakał. Takimi łzami, które maleńkie najbardziej przenikają do serca. Dziś volvo wyjechało wcześniej niż zazwyczaj. Może wstydziła się swojej wczorajszej otwartości. Nika. Podobno tak mówiła do niej mama, gdy była maleńka. Jeżeli mówiła cokolwiek. W jej domu panowała cisza. Taka ciężka, przejmująca i lodowata. Potem takim lodem obrasta serce. U Niki było inaczej. Miała wujka marynarza, który chyba uratował jej dzieciństwo od lodu i takiego bezwzględnego niekochania. Dom cichy jak przed burzą i ojciec wiecznie ze szklistymi oczami. Nie od płaczu, tylko od alkoholu, który zatruwał go od wewnątrz. Nie robił awantur, nie bił, nie doprowadzał rodziny do ruiny, ale kompletnie nie dbał o nią. Nie kochał. Nie umiał. Nie chciał. Kochał po swojemu. Siedział przy kuchennym stole i pił. A potem kładł się spać. I tak dzień po dniu. Wracał z pola. Siadał. Jadł i pił. Nie mówił nic. Czasem wydawał proste, jasne polecenia. Przebiegały jak błyskawice przez pokój. A potem cisza. Mama wiecznie zmęczona. Zmęczona ciągłem niekochaniem. Czasami na dzieci patrzyła jak na swoje swoiste wyrzuty sumienia. To zagadka dla Niki i jej brata. Zachodzili w głowę jak to możliwe, że są na świecie. Szukali odpowiedzi. Babcia  kwitowała, że kiedyś było inaczej. Tylko wujek nie dawał za wygraną. Drążył i doszedł prawdy. Jeszcze nie wiem jakiej. Niki śmiała się wesoło, gdy wspominała jego właśnie. Barczysty, pachnący morzem – prawdziwy mężczyzna i tak naprawdę prawdziwy „tata”. Czekali na niego i doczekać się nie mogli. To było święto w domu, gdy przyjeżdżał. Nie chodziło o prezenty, ale o otwarte serce dla nich. Brat Niki kochał go jak ojca i pokochał również morze, bo mówiło mu o wolności i nie lubiło ciszy. On też nie lubił. Paradoks ja marzę o ciszy. Rodzice kłócą się nieprzerwanie a potem równie głośno się przepraszają. A w kościele ciszy znieść nie mogę. Jak to zrozumieć. Zapytam kiedyś Niki. Pewnego dnia wujek Niki nie przyjechał. Cisza przenikała ściany. I strach, który targał serce na strzępy. Młodzieńczym sercem przeczuwała coś nieodwracalnego, coś, czego zrozumieć nie umiała. Wujek nie wrócił z rejsu. Jego statek zatonął na wodach Pacyfiku. Niby jeszcze nie przyszedł oficjalny komunikat. Ból głęboki jak noc. Nieprzespane noce i pretensje do losu. Nie miała pretensji tylko ból tak głęboki jak studia bez dna. Jej brat wyglądał jakby po raz kolejny życie z niego zakpiło. A potem spakowany przed nimi stanął i wyjechał nad morze do cioci. Miał 16 lat. Nie mógł zostawić cioci samej. Oni sami nie mieli dzieci a on uważał, że  rodzicom  nie jest potrzebny. Niki została. Tutaj miała swoje miejsce. Swój dom – nie dom. Ale rozumiała brata. Tęskniła i rozumiała. Nikt go nie zatrzymał. Pożegnali go ciszą i smutkiem w oczach. Nie wiedział wtedy, że ojca widzi po raz ostatni. Odszedł w milczeniu i we śnie parę miesięcy później. Śmierć ojca zbiegła się z potwierdzeniem śmierci wuja. Czasami nieszczęścia spotykają się po drodze. Ksiądz na pogrzebie przypominał trochę Jezusa Frasobliwego. W Niki oczach zagościł smutek przejmujący i pozostał na długie lata. I była jeszcze Nastka. Nie mając pomysłu jak pomóc wręczyła jej figurkę z komody. Takie są góralki. Dzieło jej dziadka. Gdy mówiła opuściłem oczy. Jakoś zrobiło mi się wstyd. Ale smutek nie mógł jej opuścić. A potem długie lata z mamą. Bardzo powoli gasła. Jak płomyk świecy. Jakby nie miała chęci do życia. Mówiła jeszcze mniej. Czasami godzinami przesiadywała na ławce jak Niki. Wpatrywała się w jeden punkt. A potem zgasła. Wtedy Niki już pracowała. Brat trzymał jej rękę, kiedy po raz kolejny patrzyła na wieko trumny. Czy można oswoić się ze stratą. Brat chciał wrócić, ale mu nie pozwoliła. I wiedziała, że kocha do głębi serca. I nigdy nie pił. I mówił dużo jakby to spętanie dzieciństwa chciał w sobie zabić. Ale i jego oczy były smutne. Dotykane miłością spychały smutek na dno. Ale był. A resztę sam widziałem. Szczęśliwego brata i samotną Niki. Samą czy samotną? Smutne dzieciństwo ciągle odbijało się w jej oczach. Jakoś dotykało to mojego serca. Może uda się rozwijać smutek. Tylko czy Niki na to pozwoli.
  I znów nie było jej przed domem. Zrobiło się zimno. Połowa października i lodowaty wiatr z północy. Jakoś tak nie miałem gdzie się podziać. To była jedna z gigantycznych awantur. Nie chciałem tego słuchać. Wyszedłem w ten przenikliwy ziąb. Zobaczę tylko czy samochód stoi. Stał. I znowu nagle idąc za intuicją, przeczuciem, pewnością otworzyłem furtkę. W oknach paliło się migoczące światło. Czyżby kominek – przemknęło mi przez myśl. Już miałem zawrócić, gdy pies wyczuł obecność kogoś. Zapukałem cicho mając nadzieję, że nie usłyszy. Ale usłyszała. Potem ciche kroki i otworzyła drzwi. Wpuściła mnie do środka jakby czekała na kogoś. Nie pytała o powód wizyty. Tak jak starego przyjaciela nie pyta się dlaczego przyszedł. Znów zuchwała myśl. Chyba coś czytała. Usiadłem na wskazanym przez Nikę miejscu. Był tam taki fotel, w którym zatopiłem się jak w miękkiej poduszce. Przyniosła mi parującą herbatę. Taką z prądem na rozgrzanie. Góralska. Patrzyłem na nią. Warkocze odrzuciła do tyłu i wtuliła się w wełniany, góralski sweter. Granatowe dżinsy i domowe, ciepłe łapcie. Dziś wkroczyłem do jej królestwa. Byłem znowu onieśmielony. Coraz częściej mi się to zdarzało. Miała kominek a nad kominkiem lampę naftową, która teraz zapalona rzucała na ścianę ciepłe cienie. Siedzieliśmy w milczeniu. Ona patrzyła na mnie ja na nią. Wnętrze tego pokoju wyglądało tak jakby czas stanął w miejscu. Tutaj jakoś mu się to udało. Drewniane meble, komody i szuflady tylko fotele przypominały, że mieszka tutaj młoda dziewczyna.  Drewniany stół, lniany obrus dopełniał całość. Miała rację, że tutaj nie potrzebne były żadne zmiany. Nigdzie nie widziałem książek, ale na górze były jeszcze dwa pokoje - „nieszczęsna” sypialnia i mały gabinet. Więc może tam. Na ścianach miała mnóstwo przeróżnych cudownych zdjęć. Dziwne. Nigdy nie widziałem ją z aparatem. Popatrzyłem na nią. Subtelnie i delikatnie jak zwykle. Myślałam, że znowu dopuści mnie do swojej tajemnicy. Ale nie. Nie mówiła nic. Ja zacząłem mówić. O kłótniach i rozwodzie, którego nigdy nie było. O wielkim zawodzie rodziców, że ukochałem prostą robotę cieśli i naprawiacza jak mawiał tata. Miałem być prawnikiem, lekarzem ewentualnie dziennikarzem a nie robotnikiem. O Warszawie i wielkomiejskim życiu i o pustce. O bacznym patrzeniu na ludzi i zgadywaniu ich tajemnic. Uśmiechnęła się i jakby mówiła – tak jak ja. O szukaniu miłości i znajdywaniu miłostek. O nadopiekuńczej miłości mamy i niemożliwości oderwania się od niej. O pokochaniu tego miejsca i tęsknocie za Bogiem. Mówiłem i sam się dziwiłem, że tak bardzo otwieram się. Ona słuchała takim głębokim zasłuchaniem i nie mówiła nic. Może tak miało być, że miała odpowiedzieć mi cisza, której pragnąłem. A potem nagle wstała i zostawiła mnie samego. Chyba poszła na górę. Słyszałem tylko jej delikatne kroki. W końcu wróciła. Znów zaczęła szeptać. Tym razem nie o sobie, ale o moim życiu. Że nie umie tego wszystkiego wytłumaczyć. Czekała na kogoś i zjawiłam się ja. Nie chciała być sama i nie była. I znów wkradła się w serce taka pewność, że tak właśnie ma być. Nie nazywała rzeczy nienazwanych. Umilkła. Włożyła do mojej ręki książkę. Zdążysz przeczytać zanim przyjadę – powiedziała i prosiła, bym czasem tutaj zajrzał. Dała mi klucze. Muszę wyjechać, ale wrócę przed wiosną. Siedziałem i patrzyłem w jej oczy. Jak bardzo chciałem dotknąć warkoczy, pogłaskać Nikę po głowie . Pożegnać ją jak żegna się grzeczną, ułożoną dziewczynkę. Nie zrobiłem nic. Znów zobaczyłem smutek. Tylko nie wchodź na górę – poprosiła szeptem, gdy zakładałem kurtkę. A potem delikatnie pogłaskałem ją po policzku. Uśmiechnęła się a smutek zmieszał się z głębią oczu, w której zobaczyłem nieprzeniknioną tajemnicę.
  To nie była książka. Zwykły zeszyt. Taki szkolny, tylko okładka taka dziwnie znajoma. Czasami jak Niki siedziała na werandzie trzymała go w dłoni. Bałem się otworzyć. Tak jak bałem się całej tej zaistniałej sytuacji. Odłożyłem go na półkę i zamyśliłem się. Z okna swojego pokoju widziałem kawałek domu Niki. Co dzieje się między nami? Próbowałem nazywać, ale słowa zrobiły się ciężkie jak ołów. Może nie nazywać. Tak robiła Niki. Nie nazywała. Pozwoliła biec chwili i nie goniła jej. Wydarzenia działy się w jej życiu a ona im nie przeszkadzała. Dziwne, że kluczy od domu nie dała Nastce. Ale ona podobno też gdzieś wyjechała i to na długo. Ludzie to już nawet zaczęli gadać, że jakiś zamknięty klasztor. Może być to prawda. Nastka, tak jak i Niki, zanurzała się w ciszy kościoła i jakby tonęła. Nie wiem w czym, ale wyglądała na szczęśliwą. Nie umiem jakoś pojąć tego wszystkiego. Kobiety dopowiadały, że Nika też pewnie pojechała do klasztoru zobaczyć jak tam jest. Nie słuchałem. Takie babskie gadanie. Skoro dała mi klucze to wróci. Trudno było bez niej. I zima zbliżała się wielkimi krokami zimnego wiatru i mrozu. Ale widok ośnieżonego wzgórza obok domu Niki rekompensował wszystko. Niepojęte ile w przyrodzie może być z czaru kobiety. Zwisające sople na drzewach przypominały mi warkocze Niki a iskrzące się w słońcu kryształki lodu jej oczy pełne radości i życia. Do domu Niki wchodziłem tylko po to by napalić i ogrzać, gdyby wróciła. Czasem czekając aż ogień na dobre się rozochoci oglądałem zdjęcia. Od razu można było poznać rękę fachowca. Piękne morskie zachody słońca, brodaty mężczyzna trzymający w objęciach dwoje małych dzieci, Niki w różnym wieku, z bratem lub bez, brat z żoną i synem przed domem a z tyłu morze i górskie widoki. Cała jej historia na kawałkach papieru fotograficznego. Jej historia, ale nie pogłębia tajemnicy. Jedno zdjęcie przykuło moją uwagę. Niki i mężczyzna – młody i taki zapatrzony w jej oczy. Długo patrzyłem. Pewnie on rozplatał jej warkocze. Wpatrzyłem się i zobaczyłem na rogu zdjęcia małą, czarną wstążkę. Śmierć. Zrobiło mi się smutno. Znów poczułem jakby ją podglądał. Pomyślałem o jej oczach. Tyle smutku i tyle straty obok. Cicho zamykałem drzwi. Weroniko, moja Weroniko zgłębiam Twoją tajemnicę i czuję się tak jakbym dopiero był na początku drogi.
  Któregoś zimowego wieczoru przypomniałem sobie opowieść o jej imieniu. Wtedy w ten upojny wieczór, kiedy otworzyła przede mną wrota swojej tajemnicy. Teraz siedziałem przed jej kominkiem. Ogniste języki ganiały się i bawiły w berka. Zrobiło się przytulnie ciepło. Zamknąłem oczy. Usłyszałem jej głos we własnej głowie. Imię Weronika zaproponował dziadek. Babcia się zżymała, że to nie góralskie. Ale dziadek się uparł. Mama zmieniła na Nika i wszyscy byli zadowoleni. Dziadek czasem kiedy do nich przychodził, siadał obok wnusi, ciągnął za krótkie warkoczyki i powtarzał: Weronika dobra była i Nika po niej dobre oczy odziedziczyła. A potem opowiadał o Weronice, która Jezusowi otarła twarz białą chustą a Jego odbite oblicze przytuliła do serca. Nika uznała, że w tym uporze dziadka musi być coś więcej.  Już sama odkryła, że dziadek kiedyś kochał Weronikę. To nie była babcia. Podobno musiał się odkochać. Ona – bogata.  On – biedny. Ale Nika przypuszcza, że nie odkochał się nigdy. Biedna babcia. Weroniko już od początku owiana byłaś tajemniczym płaszczem nieuchwytności. Czy kiedyś mi pozwolisz się uchwycić?
  W końcu otworzyłem zeszyt. Delikatnie dotykałem kartek. Równe pismo. Dała mi do przeczytania wiersze swoje czy kogoś a może zebrane kogoś myśli. Wydawało mi się, że mam w ręku relikwie. Ile łez wylanych chowały te kartki, szeptów słyszały czy widziały co przed światem zakryte. Zamknęła tutaj, w tym zeszycie, cały swój smutek, szukanie swego miejsca na ziemi i straty, których zliczyć już nie mogła. Widać było, że pisze go od dawna. Przy każdym zapisku data. Czasem nie zaglądała tutaj miesiącami a czasem codziennie coś zapisywała. Krótkie zwarte myśli, małe i wielkie litery. Smutek i przemijanie, radość i nadzieje i miłość przeplatały się ze sobą jak chwilę jej życia. I znów zawitała niezachwiana pewność, że właśnie ja miałem to czytać. Zuchwały znów byłem. A kto czytał przede mną – pytanie zrodziło się i umarło bez odpowiedzi. Nieważne kto teraz ja trzymałem go w dłoni i wpatrywałem się w jego głębię. Nie spodziewałem się niczego tylko z ciekawością dziecka chciałem odkrywać tajemnicę i odkrywając, zgłębiać i pokochać. Musiałem to szczerze przed sobą przyznać. Chciałem tajemnicę w niej pokochać, ją pokochać i od smutku uratować. Przestałem czytać. Zmusiłem siebie samego do tego, by nad odkrytą prawdą się zatrzymać. Siedziałem milczący patrząc na jej dom. Wróciłem do lektury. Dotarłem do mojego przybycia do wioski jakby przez nią zupełnie niezauważonego. Nie doceniłem jej. Przy kolejnej dacie przeczytałem:
On tylko na mnie patrzy
spojrzeniem dobrym
pełnym czułości
badawczo i delikatnie
dotyka mojej twarzy
wzrokiem
i myśli, że nie widzę
Pozwolę mu na to
niech patrzy
Może jest aniołem
moim aniołem
a może......

Nie byłem zdziwiony, zaskoczony ale znów onieśmielony. Nika pisała o mnie, pewnie czasem myślała i patrząc odgadywała tajemnicę. Czy i ona chciałaby ją pokochać? Znów zamyślony wpatrywałem się w wirujące płatki śniegu. Odpowiedź pewnie mi jeszcze nie znana czaiła się gdzieś na krawędzi serca ale czas jej jeszcze nie nadszedł. Znów czytałem. Lekkie pogodzenie, szmer radości pojawiał się w kolejnym pisaniu. I często gościł Frasobliwy Jezus ze wzrokiem smutnym i przejmującym, czasem pytającym a czasem pogodzonym, że miłość często jest bólem. Myślałem, że ma rękę do rysowania taką w sam raz akurat by odmalować nastrój czy temperaturę serca. I znów kolejna zagadka. Kolejna cudowna niewiadoma. A potem już tylko rysowała dom – swój dom pisząc zawsze MÓJ PRAWDZIWY DOM. I znowu nie rozumiałem. Skoro to jej prawdziwy dom czemu wyjeżdża zamiast cieszyć się nim tutaj. Odpowiedź znalazłem na kolejnej stronie. Zapisała pod datą wyjazdu: Jadę opłakać moje połamane uczucia i oddać smutek....Wrócę..............Wielokropek. Może krył miłość albo tajemnicę. I znowu wracałem do punktu wyjścia. Zamknąłem zeszyt. Czułem się zmęczony tym odkrywaniem tajemnicy. Ale najbardziej męczyło mnie to, że byłem sam. Zanim zasnąłem pomyślałem, że skoro skończyłem czytać powinna już wrócić. Ale nie wracała.
  To był jeden z dni, kiedy wstydliwa wiosna boi się zawitać na dobre. Niby w dzień słońce, ale nocą trzyma mróz. Ale pojawiały się nieśmiałe pierwsze kwiaty. I znów nie wiem. Impuls, pewność czy przeczucie. Byłem w jej domu i rozpaliłem w piecu ogień. Przyniosłem te pierwsze wiosenne kwiaty i postawiłem w wazonie na stole, obok ułożyłem zeszyt. Sam dziwiłem się, że stać mnie na taki romantyczny gest. Zapaliłem lampę naftową i czekałem. Tak dokładnie to wyglądało. A potem usłyszałem szum silnika, trzaśnięcie drzwiami. Niki stała na progu. Pomogłem wnieść jej bagaże do środka. Usiadła w fotelu i milczała. Ja patrzyłem i nie wierzyłem, że to Nika. Nie wierzyłem. Patrzyła oczami, które zmartwychwstały. Oczy pełne miłości, ciepła, radości i ogromnego spełnienie a może nasycenia. Straszne myśli przychodziły mi do głowy. Chciałem od niej uciec. Jakiś cień padł na moje serce. Niepewność. Zawód. Zazdrość. Ja miałem rozwiać smutek. A ona w oczach już go nie miała. Chyba zauważyła zmianę w moich oczach. Niki wiele widziała, że czasem słowa nie były potrzebne. Powiedziała, żebym wrócił jutro i dziękuję. Myślałem, że mnie zatrzyma, kiedy wstawałem. Zamknąłem drzwi i stanąłem na progu. Owczarek odprowadził mnie do furtki i merdał ogonem tak gościnnie. Dla mnie wtedy jak na ironię. I znowu nie miałem się gdzie podziać. Czułem się oszukany przez los. Przyszły mi do głowy słowa piosenki: Tak bardzo się starałem a Ty teraz nie chcesz mnie. Oprzytomniałem. Nie musiała mnie chcieć. Nigdy tego nie dała mi do zrozumienia. Powinienem się cieszyć, że jej oczy wyglądają jak ocean radości. Ale smutek pozostał. Niedopowiedzenie. Niepewność. Pomyślałem, że jutro nie pójdę.
  Nie poszedłem. Przypadek sprawił, że przyjechał jej brat. Tym razem sam. Wiosna dzisiaj ośmieliła się bardziej a on jak szaleniec biegał z aparatem. Stąd tyle zdjęć w jej domu. Patrzyłem z daleka. To było silniejsze ode mnie. I on się zmienił. Wyglądali tak jakby ktoś ściągnął z ich serc ciężar kamienny. Tacy młodzieńczy i radośni byli jak dwa rozbrykane źrebaki. Znowu to porównanie. Nie umiałem jakoś ucieszyć się tym widokiem. Jakaś chmura, cierń czy drzazga weszła między nas. A może jej smutek przeszedł na mnie. A może tak miało być.
  Była niedziela. Znowu wyszedłem tak, że spotkaliśmy się po drodze. Szliśmy ramie w ramie i milczeliśmy. Była piękna. Dojrzała kobieta pewna swojej urody. Patrzyłem na jej cudowny profil i na siłę próbowałem znaleźć smutek. Nie znalazłem. W kościele zapatrzyła się w tabernakulum. Jak Nastka. Tak bardzo teraz ją przypominała. Wyszliśmy razem. Oczy ludzi zwróciły się w naszą stronę. Może czekali na jakieś gest. Między nami nie padło żadne słowo. Dopiero kiedy dochodziła do swojego domu poprosiła bym przyszedł wieczorem. Nie umiałem jej odmówić. Tęskniłem za widokiem jej oczy. Tęskniłem za jej tajemnicą. Tęskniłem za jej głosem. Powiedziałem, że przyjdę.
  Jak opisać wieczór, który stał się moim udziałem. Przyznać się, że odkryta tajemnica zakrywa kolejną i kolejną. A może wreszcie jeszcze raz głośno i wyraźnie przyznać się przed sobą, że pokochałem tajemnicę, jej tajemnicę a ona.......Znów wielokropek. Dom Niki  był dla mnie gościnny. Na jej widok w progu uśmiechnąłem się do siebie. Dwa warkocze, sweter w kolorze pustyni i niebieskie dżinsy. Kierpce na nogach. Prawdziwa i typowa góralka. Taka podobała mi się najbardziej. Stół nakryty był na dwie osoby. Świece paliły się majestatycznie. Wystraszyłem się. Wyglądało to jak pożegnalna kolacja. Stałem taki zbaraniały. Poprosiła, żebym usiadł. Nie żegnam się z Tobą, Janie – szepnęła. Jakby czytała w moich myślach. I jak mówiła moje imię. Nikt tak nie potrafił. Nie pamiętam co jadłem. Patrzyłem na jej piękną twarz i słuchałem.  Znów uczyłem się jej słów na pamięć. A może i jej też uczyłem się na pamięć. Wydawałam mi się taka ulotna. Taka nierzeczywista. Chyba potrzebowała mówienia dziś. A może wiosna w pełni za oknem ośmieliła ją do zwierzeń. Ale inaczej się otwierała niż ostatnio. Nie było w jej głosie smutku. Taka świadomość, że wszystko w życiu ma swój cel i swoją jakąś nadprzyrodzoną kolejność. Patrzyłem na jej usta, błyszczące oczy w których odbijały się płomyki świec. I znów umilkła nagle zatrwożona, że pewnie powiedziała za dużo. Pochyliła głowę. Jej brązowe włosy błyszczały a ja pomyślałem. Głupio pomyślałem. Nawet wyciągnąłem rękę, ale szybko ją cofnąłem. Wyglądała jak mała zagubiona dziewczynka. Chciałem po prostu pogłaskać ją po głowie i przytulić jak tuli się małe, zagubione dziewczynki. Wiedziałem, że o tym wiem. Podniosła głowę. Patrzyłem w jej oczy i teraz ja zacząłem mówić. Sam siebie nie poznawałem. Mówiłem o tęsknocie i powrotach, o jej tajemnicy, która mnie fascynowała i pociągała tak bardzo, że mnie samego to zaskakiwało a potem powiedziałem. Wiedziałem, że muszę to powiedzieć. Przecież to prawda, że pokochałem jej tajemnicę, pokochałem ją samą. Pokochałem i nie chce niczego więcej. Patrzeć. Znów umilkłem jak i ona z przekonaniem, że za bardzo odkryłem swoje karty. Zawsze wobec niej chciałem być uczciwy. Co więcej miałem przekonanie, że ona – Nika o wszystkim wie. Że nie trzeba jej niczego mówić. Więc czemu wygłupiłem się przed nią i powiedziałem to, co zakrywałem nawet przed samym sobą. Podniosłem głowę i popatrzyłem w jej oczy z przekonaniem, że teraz pozostaje mi tylko wyjść. Patrzyła na mnie ciepło i znów poczułem, że odsłoni jakąś tajemnicę, wydarzenie, które bolało. Ciepło spytała, czy oglądałem zdjęcia. Pokiwałem głową. Zdjęła i przyniosła jedno. Nie było na niej czarnej wstążki. Mówiła rzeczowo i takim głosem jak opowiada się historię bliską sercu, by o niczym nie zapomnieć. I znów słuchałem i godziłem się z nienasyceniem w sobie. Im więcej mówiła tym mniej wiedziałem i tym bardziej chciałem poznawać. Zamilkła. Poczułem, że  muszę już iść. Że żadne słowa tutaj nie pasują. Kiedy otworzyła mi drzwi oparła głowę o moje ramię a ja przytuliłem ją jak małą zagubioną dziewczynkę.
  Pokazała mi jego mogiłę. Kochał góry bardziej niż ją. Ona zawsze była druga. Wtedy wieczorem przy blasku świec mówiła jak zobaczyła go po raz pierwszy a raczej minęła na szlaku w Tatrach. Wiązał buty a ona pięła się w górę. Później on ją minął, ale na szczycie już się nie minęli. Powiedział, że nie sądził, że jego anioł stróż ma dwa warkocze. Miłość od pierwszego wspinania. Kiedy jeszcze dowiedział się, że Nika mieszka w górach radości nie było końca. Rozumieli się tak jak dwa zrośnięte drzewa. To były dwie samotności, które się spotkały. I już nie chciały bez siebie żyć. Choć samotność pozostawała, szczególnie wtedy, kiedy on był na swojej wysokogórskiej wspinaczce. Nie chciała go ograniczać, a on kochał niebezpieczeństwo. Drżała, gdy wyruszał i czekała na telefon, gdy wracał. Wtedy też była wiosna. Taki najbardziej niebezpieczny czas w górach. Lawiny ganiają się ze sobą i czasem  do gonitwy zapraszają ludzi. Chciała, żeby nie jechał. Nawet go nie odprowadziła. Czuła, że już go nie zobaczy. Śmiał się, że jak wróci to pozwoli mu się wreszcie pocałować. Uśmiechnęła się. Pozwoliłaby od razu, byle tylko nie jechał. Przytulił ją do siebie. Przywarła tak mocno jakby miało jej to starczyć na wieczność. Nie wrócił. Spadł ze skały. A potem lawina przysypała jego ciało. Pochowano go tutaj blisko ukochanej. To dziwne, ale też miał na imię Jan. I zginął dokładnie rok temu.
  Wiosna w pełni i mieliśmy huk roboty. Czasem zaglądałem do Niki. Znowu siadywała na werandzie. Ubrana w swój powyciągany sweter wyglądała tak jakby wpisana była w ten cały krajobraz. Czasami przychodziłem taki zmęczony, że ledwie siadałem to już zasypiałem. A ona przykrywała mnie pledem. Budziłem się zawstydzony a Niki podawała mi piwo i razem sączyliśmy powoli niewiele mówić. Przy Nice milczenie nabierało jakiegoś nieokreślonego ale ważnego znaczenia. Nadal piła mało, ale smutek nie wracał. Kiedy już nie mogła dawała mi a ja kończyłem sprawę. Nigdy nie wracała do moich wyznań. Tak było nam dobrze. Znajomi z gór. Przyjaciele z wioski.
  W bezsenne noce przypominałem sobie tajemnicę rodziny Niki. Może raczej milczenie i bycie obok jej rodziców. Wujek marynarz doszedł prawdy banalnej ale bolesnej. Jak kolec tkwiła ona w sercu domu. Opowiedziała im wszystko ciocia tuż przed śmiercią. Obiecała to wujowi. Chcieli, żeby tajemnica wyszła wreszcie na jaw. Może dlatego nikt nie chciał w domu nic zmieniać. Pewnego dnia ojciec Niki wyjechał na parę dni do znajomego. Chodziło o pomoc przy żniwach. Obrobił już swoje i mógł pomóc. Niki miała niecałe trzy lata. Brat cztery. Zostali z mamą. Ojciec Niki wtedy za dużo wypił. Znajomy namówił a on pił. A potem pojawiła się jakaś kobieta. Nie pamiętał co robił. Obudził się obok niej. Raptem wszystko mu się przypomniało. Nie wiedział jak wrócić do domu. I odkrył, że po wódce czuł mniej. W domu nie mówił nic. Mama dowiedziała się przez życzliwych. Ojciec Niki nie umiał sobie wybaczyć. Matka nie chciała wybaczyć, ale była bo dzieci były małe.  A dzieci patrzyły. I rozumiały po swojemu. I kiedy wyjechała najpierw odwiedziła umierającą ciocię. Jej brat był przy niej. Gdy słuchali wolno mówiącej kobiety czuli, że ciężar winy za ciszę i obojętność w domu spływa z nich jak łzy płynące po policzkach. Przeczuwali, że nie są winni. Im więcej sobie to tłumaczyli, tym bardziej stawali się smutni. Dopiero prawda dała im wolność. Mogli oddychać pewnością, że nie zrobili nic złego. Że wyuczone milczenie ich domu to reakcja na zdradę a nie na ich istnienie. Pamiętam, że wtedy zaczęła jeszcze, że później pojechała.......Tutaj zamilkła jakby pomyślała, że na to jeszcze za wcześnie. No właśnie na co? Chyba zasnąłem z tym pytaniem.
  Nika zaskakiwała mnie coraz bardziej. Coś ciągnęło mnie do jej domu. Kiedy widziałem odjeżdżające volvo robiło mi się smutno i liczyłem godziny, kiedy wróci. Trudno liczyć w pracy, ale robota szła mi lepiej gdy jakoś miarowo je odliczałem albo uderzeniem młotka albo ruchem hebla. Powtarzałem byle szybciej i one szybciej płynęły. Wiem, że płynęły tak samo. A gdy krzątałem się przed domem słyszałem jak wraca. Klaksonem witała mój dom. Ale dziś wysiadła. Stanęła przy płocie i chwilę patrzyła zanim powiedziała moje imię. Mogłem tylko tak stać i słuchać jak mówi. Podszedłem. Miała minę dobrej wróżki. Zaprosiłam mnie wieczorem na piwo od ojca, mojego oczywiście. I tajemniczo szepnęła, że musi mi coś pokazać. Odgadnąć nie mogłem. Tato, który Weronikę bezwzględnie i autentycznie lubił, dał tyle piwa, że w gospodzie by starczyło. Sączyła powoli i niewiele. Patrzyła tak jakby przygotowała niespodziankę. Nie popędzałem jej. Sączyłem piwo i chwile niezapomniane i ulotne. Czas zapamiętale szedł do przodu a ja już nie przekonywałem go żeby zwolnił. Na werandzie robiło się zimno. Wiosna wiosną, ale wieczory przypominały bardziej jesień. Zaprosiła mnie do środka. Wszedłem jak stary domownik i wygodnie rozsiadłem się w fotelu. Nika patrzyła z tą swoją tajemnicą w oczach. Chce Ci coś pokazać – powiedziała i poprosiła, żebym poszedł za nią. Znów mnie onieśmielała. Wstałem i skierowałem się w stronę schodów. Sama zapraszała mnie do swojej samotności a ja ją przecież zbrukałem swoim wzrokiem. Szedłem potulnie za nią. Minęła sypialnie i poszliśmy do małego gabinetu. Zwykły pokoik z mnóstwem książek równo poukładanych. Tak jak sobie to wyobrażałem. Podeszła do jednej z półek i przyniosła ze sobą teczkę. Rozejrzałem się za czymś do siedzenia, ale niczego nie znalazłem. Był tylko puchaty dywan. Za jej przykładem usiadłem na podłodze i poczułem się jak dzieciak. Czasem tak niewiele trzeba by wrócić do dzieciństwa. Wyciągnęła z teczki różne rysunki. Pokazywała niektóre i opowiadała anegdoty z nimi związane. A potem wyciągnęła moje portrety. Kiedy spałem szkicowała systematycznie i pozwoli bez strachu, że model się poruszy. Ofiarowała mi je mówiąc, że i tak niewiele są warte, ale to zawsze jakaś pamiątka. Nie wiem co robi się w takich sytuacjach. Siedziała blisko, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę i lekko przysunąć jej usta do moich. Nie wykonałem żadnego ruchu. Patrzyłem na siebie na portretach i pomyślałem, że to jest lepszy znak pamięci niż moje ulotne i zuchwałe myśli. A potem zaprowadziła mnie do sypialni. No skoro już tutaj jesteś – szepnęła. Nic się nie zmieniło. Równo zaścielone łóżko, komoda i krzyż. Jezus Frasobliwy patrzył tak samo. Zmarkotniałem. Przecież miałem remontować swoje serce. Schodziłem z Niki powoli na dół. Czułem, że ona sama zaprasza mnie coraz bardziej do swoich tajemnic, tylko nie wiedziałem dlaczego. Czy mnie pokocha? Czy uleczy serce? Zmarkotniały wychodziłem od Niki. Czekałem na jakieś słowa. I znowu ta pewność. Popatrzyła na mnie. Kiedyś opowiem Ci bajkę do końca – szepnęła tajemniczo. Nie wiem czemu, ale poczułem się uspokojony. Znów na miejscu. Śniła mi się Nika.
  Umarła mama Nastki. Znowu śmierć. Znowu strata. Starsza i pobożna kobiecina. Zebrała się cała wioska. Nastka przyjechała. Brązowy habit odróżniał ją od reszty kobiet. Dziwne zamyślenie na twarzy. I znów znalazłem się blisko Niki. Witały się tak jakby rozstały się przed chwilą. Nikt się nie dziwił, że Nastka tak wygląda. Tylko ze mnie żartowała, że jeszcze do Warszawy nie wróciłem. On już nasz – powiedziała Nika. Pomyślałem znów głupio czy również trochę twój. Człowiek już tak ma że chce mieć jakąś przynależność. Do rodziny lub do ukochanej osoby. Odepchnąłem myśli wiatrem górskich szczytów i słuchałem  dziewczyn. Piękne góralki tak różne i tak do siebie podobne. Do kogo należała Nastka. Do Jezusa, który spoglądał z komody?. Jakoś nie umiałem tego zrozumieć. Cisza kościoła już mi nie przeszkadzała, ale nadal Bóg był daleki jak bezludna wyspa. A może ja byłem bezludną wyspą bez Niego. Wiedziałem o co spytam Niki, gdy znów zobaczę ją przed domem. Czułem, że ona wie więcej niż ja. 
  I jakoś się tak nie składało, żeby zapytać. Lato w pełni, roboty dużo a i Niki dłużej w pracy, bo turyści lubią te okolice. Wiem czemu. Cisza. Natura. Żadnych zmartwień. Gdyby poznali życie naszej wioski zmieniliby zdanie. Ale nie poznają. Chyba, że gazdę Jantka zaproszą do ogniska. Ale on nigdy imiennie nie mówi i taką gwarą, że przyjezdni niewiele rozumieją. Pytanie nie dawało mi spokoju. Usiadło w sercu i domagało się krzykiem odpowiedzi. Sam wiedziałem, że na wszystko jest czas. Trzeba tylko cierpliwie poczekać. Czekałem. A dni mijały.
  Lato zbliżało się ku końcowi. Ustępowało miejsca jesieni. Ale wieczory jeszcze były piękne. Ciepłe, gwiaździste. To był taki upojny wieczór, kiedy serce samo chce mówić. Moje nie chciało. Nika milczała. Trzymała jakąś kopertę w dłoni. Patrzyła za horyzont na piękny zachód słońca. Patrzyłem na nią. Upływ czasu dodawał jej uroku jeszcze bardziej. Siwe kosmyki posrebrzały jej brązowe włosy. Oczy zatopione w słońcu wyglądały jak oczy dziecka, które odkryło, że biedronka ma kropki, których nie da się zmyć. Sylwetka nadal była smukła i młoda. Pełne usta, teraz lekko uchylone w nieśmiałym uśmiechu. Nie była smutna. Głęboko i pięknie zamyślona. Spojrzała na mnie zdziwiona, że na nią patrzę. Trzeba wykorzystać chwilę tylko jak serce zmusić do mówienia. I wtedy Nika zadała pytanie, które nosiłem w sercu. Nastka pokochała Jezusa. Jak to zrozumieć – spojrzała na mnie. To Ciebie męczy, prawda – spytała. Zaniemówiłem. Albo znała mnie lepiej niż ja sam siebie albo miała kobiece przeczucie albo była wróżką, która teraz opowie mi bajkę do końca. Znów pokiwałem głową. Zaczęła więc jak troskliwa siostra tłumaczyć bratu to czego jego umysł nie ogarnia. Słuchałem, by pojąć to, czego ludzki rozum nie zrozumie. Ale jej pewne słowa przenikały moje serce, docierały do głębi i wydawało mi się, że miłość jest jedyną odpowiedzią na moje pytanie. Byłem pewny. Miłość, której dotykało serce Nastki zaprowadziła ją do klasztoru. Nika, przez oddanie swego serca Janowi, czuła, że samotność jest dzielona. Teraz poznała jeszcze jedną miłość, nie dwie. Miłość Frasobliwego Jezusa i Twoją miłość – dodała patrząc na mnie. Powiedziała to po raz pierwszy. Ona sama. Głośno, żeby te słowa usłyszeć. Jestem szczęśliwa i na razie badam swoje serce – powiedziała a ja znów poczułem, że tajemnica prowadzi do kolejnej skomplikowanej jeszcze bardziej tajemnicy. Mówiła, że miłość Jezusa uleczyła jej serce, nadała rytm bicia i uwolniła od niechcianych i czarnych myśli. Utonęła w tej miłości. Zatopiła się cała. Chce dla niej żyć, ale nie tak jak Nastka. Jest dziewczyną gór, wolny i piękny samotny biały żagiel. Od samego początku moje patrzenie sprawiało jej radość. Dodawało pewności, że nadal jest atrakcyjna i piękna mimo swoich trzydziestu lat. Tak bardzo przypominało jej patrzenie Jana. Ale było inne. A potem, gdy wróciła i zobaczyła  światło w oknie poczuła, że ktoś na nią czeka. Po raz pierwszy czekał ktoś na nią w jej domu. Niesamowite i dogłębne przekonanie, że komuś na niej zależy. Wracała od Nastki przekonana o miłości Jezusa a On dawał jeszcze obecność człowieka. Twoja miłość dopełnia moje serce a miłość Jezusa wypełnia je po brzegi. I niech tak zostanie. Jak byłem wdzięczny za te słowa. Nie chciałem nic zmieniać. Jeżeli pokocha mnie na pewno mi o tym powie. Nie chciałem żadnych deklaracji. Chciałem tylko by była ciągle dziewczyną gór. Pięknym samotnym białym żaglem. I wiedziałem, że trochę jest moja. Zrozumiałem, komu oddała smutek. Moja Weroniko, tajemnico niepojęta, pokochałem tajemnicę i niech tak zostanie.
  Jesień przyszła, więc i wieczory zimniejsze. Siedziałem u siebie i przeglądałem się kroplom deszczu. Jakaś nostalgia w sercu się pojawiła i dziwna tęsknota. Pomyślałem o odłożonym remoncie mojego serca. Dziwne myśli dobijały się do mojej głowy. I znowu pewność, że remont zacząłem już w momencie przyjazdu tutaj. Jakbym narodził się znowu. I kochałem. Prawdziwie i na serio. A przecież miłość do Boga prowadzi i na Niego otwiera. I nie żyłem na bakier z Bogiem. Nie umiałem, tak jak Nika, zanurzyć się w Nim, ale cisza w kościele wnikała do mojego serca. Bóg jest Miłością powtarzał kaznodzieja z wzrokiem Frasobliwego a przecież kocham. Więc zbliżam się do miłości, do Boga. Poczułem pokój w sercu i znów pomyślałem, że może Nika na mnie czekała. Zuchwała pewność.
  Mówią, że historia lubi się powtarzać. Znów był zimny październikowy wieczór. Nie miałem się gdzie podziać. Furtka Niki była otwarta. Pewnym krokiem wszedłem i zapukałem do drzwi. Otworzyła otulona w ciepły polar. Uśmiechnęła się i szepnęła, że czekała. W pokoju stał spakowany plecak. Nalała mi ciepłej herbaty. Patrzyłem na nią i ciągle wydawała mi się piękniejsza. Musiała wyjechać. Nie wie kiedy wróci. Może nie wróci. Nie chce mówić, gdzie jedzie. Da klucze na wszelki wypadek. Serce mi łomotało, ale byłem spokojny. Za spokojny. Przerażająco spokojny. Patrzyłem na nią spokojnie i tak jak lubiłem najbardziej. Ona patrzyła na mnie. Znowu miałem prośbę do czasu, by zatrzymał się na kilka chwil. Wiedziałem, że nie posłucha. Byłem nienasycony jej widokiem. Wtedy podeszła do mnie i podała mi zdjęcie. Swoje zdjęcie w górach. Dziewczyna gór. Na dole napis: Żebyś nadal tak na mnie patrzył. Wstałem i po prostu przytuliłem ją do siebie. Ona zanurzyła się w moich ramionach. Wcześnie rano wyjechała. Widziałem z okna pokoju. Volvo wolno ruszyło spod jej domu. Miałem cichą nadzieję, że wróci.
  I znowu jeden dzień był podobny do drugiego. Nie pisałem, bo tylko patrzyłem na zdjęcie. A na zdjęciu była ciągle taka sama. Może czas skończyć.
  Zima zawitała na dobre. Zasypało drogi, zasypało wzgórze obok domu Niki. Paliłem w kominku. Światło odbijało się na ścianach jej drewnianego domu. Do wazonu włożyłem bukiet róż. Mama dostała na imieniny. Ustawiłem na stole. A teraz siedzę i piszę w jej domu. Czasem zerknę na zacienione zdjęcia. Czasem zamyślę się głęboko. Nie tak pięknie jak Niki. Miękki fotel rozleniwia. Czekam na nią i tęsknie. Jest mi dobrze. Nagle słyszę jak otwierają się drzwi. Nika. Piękna ośnieżona i cudownie czerwona od mrozu. Znowu wróciłem – szepnęła a ja dyskretnie schowałem zeszyt. Dziękuje, że czekałeś. Zawsze wiesz, kiedy wrócę. I znów ta pewność. Znów syciłem oczy. To wystarczyło. Potem zostawiłem ją z jej domem. Też tęsknił i czekał. I znowu do drzwi odprowadził mnie pies. Gościnnie merdał ogonem. A ja w sercu miałem pewność, że Niki zawsze będzie blisko. Ona tak naprawdę nigdy nie odejdzie i nigdy nie będzie moja. I niech tak zostanie. I w sercu miałem coś jeszcze. Nosiłem jej portret. Portret Niki. Portret Weroniki. Portret Mojej niezgłębionej tajemnicy. Uznałem, że zeszyt nie będzie już potrzebny. To wszystko mam w swoim i jej sercu. I niech tak zostanie.